„Gdyśmy wiedzieli, nasze życie byłoby łatwiejsze”
Igor, dziecko adoptowane przez Monikę i Rafała.
Monika: Przez blisko osiem lat staraliśmy się bezskutecznie o dziecko. Kilka razy poroniłam. Leczenie rujnowało nam życie, bo wszystko było podporządkowane temu, by mieć pełną rodzinę. Podjęliśmy więc decyzję o adopcji. Zresztą, będąc jeszcze w liceum, snułam plany o licznej rodzinie i już wtedy myślałam, że w przyszłości mogłabym mieć adoptowane dzieci. Jednak nasza decyzja zapadła w momencie, w którym byliśmy potwornie zmęczeni tym staraniem się o dziecko. Staliśmy się zakładnikami chęci posiadania potomstwa. Na co dzień pracuję z dziećmi i te nasze niepowodzenia były dla mnie jeszcze trudniejsze do zniesienia. Poszliśmy więc na kurs dla rodziców adopcyjnych. Trwał dziewięć miesięcy, więc była to taka „paraciąża”. Przeszliśmy wszystkie procedury i zostaliśmy zakwalifikowani na rodziców adopcyjnych. Wypełniliśmy formularz, wskazaliśmy, że najbardziej chcielibyśmy małe dziecko, do 3. roku życia.
Rafał: Pierwszej propozycji nie mogliśmy przyjąć, bo dziecko zostało odebrane rodzinie, która – według nieoficjalnych informacji – mieszkała niedaleko nas. Uprzedzono nas nawet, że ta rodzina chce odzyskać syna i go szuka. W ośrodku adopcyjnym zalecono nam, aby z tym dzieckiem nawet się nie pokazywać, nie wychodzić z nim z domu przez kilka miesięcy. To byłaby kuriozalna, wręcz niebezpieczna sytuacja, w obecnych czasach raczej zupełnie niemożliwa, bo nikt nie dopuściłby do takiej propozycji. W efekcie nie zdecydowaliśmy się na tego chłopczyka, ale było to dla nas trudne.
Monika: Po pewnym czasie dostaliśmy telefon, że jest chłopczyk, którego matka biologiczna, miesiąc po porodzie, oddała do ośrodka. Zdecydowaliśmy się natychmiast i powiedzieliśmy o tym już podczas tej rozmowy telefonicznej. Pierwszy raz zobaczyliśmy chłopca w pogotowiu opiekuńczym, gdy miał osiem tygodni. Od tamtej pory regularnie jeździliśmy do tego ośrodka i spotykaliśmy się z Igorem. Rodzina, u której był tymczasowo, sukcesywnie włączała nas w opiekę nad chłopcem. Bardzo miło to wspominamy.
Rafał: Mały cały czas leżał, miał lekko przekrzywioną główkę i właściwie nie reagował specjalnie na otoczenie. Powiedziano nam wtedy, że jest wcześniakiem i może mieć problemy ze wzrokiem. Zastanawialiśmy się więc, w jaki sposób będzie się rozwijał.
Monika: Gdy go poznaliśmy, nie reagował na nic. Dopiero później, gdy go regularnie odwiedzaliśmy, powoli zaczął reagować na… dźwięki. Bawiliśmy się z nim taką pozytywką, z której sączyła się bardzo cicha, spokojna muzyka. I nagle zaczął otwierać oczy, interesować się. Stopniowo zaczął też reagować na nas. Byliśmy wtedy bardzo szczęśliwi. Igora udało się zabrać do domu, gdy miał trzy miesiące. Pierwsza noc w naszym domu była straszna. Igor był przerażony, okropnie płakał. Tak bardzo się bał nowego otoczenia. W pewnym momencie nie wytrzymałam i sama się rozpłakałam z tej bezradności. Robiliśmy co w naszej mocy, by go uspokoić, ale widzieliśmy w jego oczach przerażenie i rozpacz. On był taki biedny…
Rafał: Igor od początku nie rozwijał się prawidłowo, ale wiedzieliśmy o tym, bo przecież nie reagował na bodźce, leżał dziwnie pozginany, no i mógł mieć te wspomniane problemy ze wzrokiem. Miał też poważne alergie pokarmowe. I wodniaki podtwardówkowe. Specjaliści mówili nam, że Igor nie może uderzyć się w głowę, bo to może mieć poważne konsekwencje, jeśli te otorbione zbiorniki płynu — między oponą twardą a pajęczą — pękną. Rozpoczęliśmy długie i intensywne leczenie, rehabilitacje, chodziliśmy też na regularne wizyty do przyszpitalnej poradni dla wcześniaków. Zainwestowaliśmy mnóstwo czasu i środków w to, by jego rozwój „się wyrównał”.
Monika: Gdy Igor zaczął chodzić, to w praktyce oznaczało to, że od razu zaczął biegać. Jakby miał w sobie jakiś motorek. Był nadpobudliwy. Widzieliśmy, jak zachowują się inne dzieci, więc wiedzieliśmy, że to nie jest kwestia tego, że nasz syn jest po prostu ruchliwy i szczęśliwy. Ta jego ruchliwość była ponad normę. Nie wyglądał już też na wcześniaka, bo bardzo szybko rósł. Gdy kupiliśmy wózek spacerowy, to jeździł w nim zaledwie miesiąc. Później nie dał się tam wsadzić, więc wkładałam tam zakupy, a Igor pchał wózek.
Rafał: Biegał we wszystkich kierunkach naraz. Od ściany do ściany. Wykazywał bardzo dużo energii, ale i chaosu w swoim działaniu. Potrafił biec w jednym kierunku, a patrzeć w drugim. Kiedyś tak rąbnął o framugę drzwi, że musieliśmy odwiedzić chirurga. Nie było też dla niego rzeczy, której nie dałoby się uszkodzić. Do tego miał bardzo słabą koordynację ruchową i kontrolę nad swoim ciałem. A gdy zaczął mówić, to mówił non stop. Buzia mu się nie zamykała.
Monika: Miał niewiarygodnie dużo energii. Gdy poszedł do przedszkola, na tle innych dzieci był bardzo aktywny, ruchliwy. No i był duszą towarzystwa. Wszystkich zagadywał, był bardzo ciekawski, towarzyski, łatwo nawiązywał kontakty, łatwo się uczył, ale bardzo szybko zniechęcał. Coś robił i nagle to zostawiał. Natomiast żadna z pań przedszkolanek nie zgłaszała nam nieprawidłowości w rozwoju. Co więcej, on był czarujący. Uwodzicielski. W pewnym stopniu zresztą zostało mu to dziś. Panie w przedszkolu go uwielbiały.
Rafał: Wspominaliśmy też, że Igor był wyjątkowo wrażliwy na muzykę. Będąc w przedszkolu też się tą muzyką interesował. Chciał się nauczyć gry na pianinie. Był bardzo zaangażowany, a do tego czuł się jak ryba w wodzie, gdy w przedszkolu był w centrum uwagi. Później uczył się również grać na gitarze. Szybko nauczył się też czytać. Mając pięć lat, siadał na środku sali i czytał dzieciom bajki. Natomiast gdy nie był w centrum uwagi, to bardzo się frustrował. Momentami był też zaborczy.
Monika: Od maleńkości miał też tendencje konfabulowania. Na początku myśleliśmy, że to tylko jego dziecięca fantazja, ale — gdy poszedł do szkoły — zaczęło to być bardzo uciążliwe i powoli przemieniało się w kłamanie. Jako małe dziecko po prostu opowiadał historie. Myśmy się nawet cieszyli, że ma bogatą wyobraźnię, że wymyśla bajki. Natomiast gdy przyszła szkoła, to zaczynało być straszne. Rówieśnicy zaczęli się nawet skarżyć, że Igor na jedno wydarzenie ma kilka wersji i każdemu mówi to, co ten ktoś chce usłyszeć. Do tego sam zaczynał się gubić w tym, co komu powiedział i mocno się denerwował, gdy to wychodziło na jaw.
Rafał: Na początku podstawówki Igor był przewodniczącym klasy. Początkowo było wszystko OK, ale z czasem zaczęto już powoli od tego przewodniczącego wymagać, by coś robił. A Igor? Cóż… On nic nie robił. On tylko obiecywał, mówił, ale nie przekładało się to na żadne działanie. Co więcej, gdy trzy osoby zadały mu to samo pytanie, to każda z nich uzyskiwała inną odpowiedź. Doprowadziło to do tego, że po pewnym czasie dzieciaki zaczęły się orientować, że coś jest nie tak. Rówieśnicy zaczęli się na nim zawodzić. Jego obietnice i konfabulacje zaczęły być konfrontowane z rzeczywistością.
Monika: Igor nigdy nie rozumiał, i do tej pory nie do końca rozumie, konsekwencji danych słów czy działań. Co więcej, gdy ktoś mu zwrócił uwagę, to był jego największym wrogiem. Np. obiecał, że wykona jakieś zadanie, ale później tego nie zrobił, więc koledzy mieli do niego pretensje, ale on w ogóle nie widział winy w sobie, tylko uważał, że ci koledzy są najgorsi na świecie i zaczynał się na nich denerwować. Z wiekiem to się jeszcze pogłębiało. Myśmy próbowali mu tłumaczyć, ale on nic z tego nie rozumiał. Reagował złością. Frustrował się.
Rafał: Coraz bardziej widoczny był problem z myśleniem abstrakcyjnym. Nie widział zależności między działaniem a konsekwencją tego działania. Nie widział zależności między konkretem a symbolem. Z jednej strony był bardzo inteligentny, z drugiej — w niektórych aspektach — sprawiał wrażenie, jakby mu tej inteligencji brakowało. Do tego miał gigantyczne problemy z pamięcią. Wtedy też zaczęły się pojawiać komunikaty od nauczycieli. Uogólniając: „Jest problem z Igorem, zróbcie coś z tym”. A nauka w domu to była gehenna. Syn nienawidził się uczyć. A do tego dochodziły inne problemy, choćby z wyczuciem odległości. Czasem miałem wrażenie, że się poruszał jak słoń w składzie porcelany. Czego nie dotknął, to zepsuł. Wziął coś do ręki, to mu się rozbiło… Ta jego niezgrabność to było duże wyzwanie dla niego i dla naszej cierpliwości. Wiedzieliśmy, że nie robi tego specjalnie i ciężko mu było z tymi ciągłymi uwagami, a jednocześnie tych mniejszych i większych „katastrof” było na tyle dużo, że i my mieliśmy momentami dość. W tym czasie syn był diagnozowany w kierunku ADHD. Miał nawet opinię z poradni, że ma problemy z koncentracją i właśnie ADHD.
Monika: Mimo to pamiętam, jak w podstawówce jedna z nauczycielek wezwała mnie do szkoły, żeby się poskarżyć, że Igor… stuka palcami o ławkę. Albo inny przykład. Igor siedział w pierwszej ławce, bo miał problemy z koncentracją oraz problemy ze wzrokiem. Ta jego ławka stykała się z biurkiem nauczyciela. Igor miał wtedy na ławce taki duży blok. I gdy go otwierał, to popchnął tym blokiem torebkę, którą nauczycielka położyła na biurku. Ta torebka spadła z biurka, a pani wstawiła Igorowi… jedynkę! To przecież jakiś absurd. Już wtedy chodziliśmy z nim do poradni psychologiczno-pedagogicznej i na zajęcia biofeedback. Wydawało się, że koncentracja trochę się poprawiła, ale szkoła i tak nie była zadowolona.
Rafał: Nauczyciele mówili do nas: proszę coś z tym zrobić. A co myśmy mieli zrobić? Mieliśmy świadomość, że Igor funkcjonował trochę w swoim własnym świecie, ale do pewnego momentu to funkcjonowanie było w miarę w porządku. Bo pomimo tych problemów z koncentracją były obszary, które traktował wręcz z pasją. Wtedy oddawał się temu bez reszty, czas się nie liczył, tak był nimi pochłonięty. Uwielbiał czytać książki, najbardziej historyczne, w ogóle historia to był jego konik. W szkole to był chyba jedyny przedmiot, z którego nauczyciele się na niego nie skarżyli, wręcz przeciwnie — mieli uznanie dla jego wiedzy. Poza tym geografia i przyroda — od dziecka był bardzo ciekawy świata i chłonął liczne informacje na jego temat. I wreszcie muzyka — to była jego wielka miłość od samego początku. Już jako mały chłopiec zaskakiwał nas swoją wrażliwością i doborem repertuaru. To było i nadal jest w Igorze niesamowite. Natomiast pod koniec podstawówki zaczęły się rzeczywiste problemy z nauczycielami i scysje z nami o to, by usiadł i się uczył. Nauka była coraz bardziej skomplikowana, szczególnie w obszarach poza jego zainteresowaniami. No i zaczęły się rzeczy wymagające coraz większej pracy. A praca, robienie zadań, przygotowywanie się do poszczególnych przedmiotów, nigdy nie było mocną stroną syna. Zmuszaliśmy go do tej pracy, ale szybko zaczęliśmy być zaliczani przez niego do jego wrogów.
Monika: Wtedy też zaczęły się papierosy, pierwsze piwo z kolegami. Wielu zaczęło się od niego odwracać, zostało tylko dwóch, również ze sporymi problemami. Ale gdy złapaliśmy Igora na pierwszym papierosie, to jakoś nie bardzo suszyliśmy mu też głowę. Tłumaczyliśmy sobie, że wszedł w trudny wiek. Kolejne konflikty zaczęły się rodzić, bo bardzo długo ograniczaliśmy mu czas, w którym może korzystać z telefonu. Wynikało to z tego, że on w ogóle nie miał poczucia czasu. I o ile te pierwsze papierosy, alkohol czy kłótnie o telefon można tłumaczyć sobie trudami dojrzewania, o tyle pierwszych kradzieży w domu nie można już tym tłumaczyć. A te pierwszy raz zauważyliśmy, gdy Igor chodził do siódmej klasy. Z portfela zaczęły mi znikać pieniądze. Najpierw były to mniejsze kwoty, ale jak zaczęło brakować 100 czy 200 zł, to nie można było tego nie zauważyć. Potem znaleźliśmy część tych pieniędzy schowanych w jego pokoju.
Rafał: Gdy miał zanieść pieniądze do szkoły, to też ich „nie donosił”.
Rafał: Najpierw z nim rozmawialiśmy, później krzyczeliśmy. Jego pierwsza reakcja to było zawsze zaprzeczanie. Nierzadko brnął w to mimo oczywistych dowodów. W rezultacie jednak zawsze przepraszał i obiecywał, że już nie będzie tak robił. Ale mam wrażenie, że zazwyczaj nie przepraszał dlatego, ze miał poczucie winy, ale po to, by sytuacja się unormowała, bo nie mógł znieść naszego gniewu.
Rafał: Zanim dostaliśmy diagnozę, dotarliśmy ponownie do ośrodka adopcyjnego. Pracownicy zdziwili się, że kilkanaście lat temu nie dostaliśmy pełnej dokumentacji syna i wtedy — po tylu latach — nam ją udostępniono.
Monika: W tej dokumentacji był wywiad z matką biologiczną Igora. Nie był długi. I jedyną niewypełnioną rubryką była: „Ekspozycja matki na alkohol podczas ciąży”.
Rafał: Przez tę pustą rubrykę, Igorowi zdiagnozowano niepełnoobjawowy FAS. Nie można bowiem, jak nam powiedziano, nie mając stuprocentowej pewności co do „ekspozycji matki na alkohol w czasie ciąży” zdiagnozować pełnego FAS. Poza tym wszystkie objawy, okoliczności i środowisko, w którym żyła matka biologiczna, zgadzały się.
Monika: Z dnia na dzień pojawiły się narkotyki, kradzieże i wyprzedawanie rzeczy z domu. Próbował wszystkich możliwych narkotyków, do jakich tylko miał dostęp, i na jakie było go stać. Granice nie istniały.
Rafał: W wakacje przyznał się nam, że wziął mefedron. Powiedział, że zdarzyło się raz i że już nigdy więcej nie weźmie, bo efekty są paskudne.
Monika: Cały czas szukaliśmy pomocy. Chodziliśmy do kolejnych psychiatrów, byliśmy na terapii rodzinnej, by brać w niej udział razem z nim. Chcieliśmy się nim zaopiekować, ale też i zrozumieć. Zdawaliśmy sobie sprawę, że pewne rzeczy od niego nie zależą. Z drugiej zaś strony, gdy każdy dzień przynosił coraz gorsze niespodzianki, nie mogliśmy pozwolić, aby ta sytuacja nadal eskalowała. Syn potrzebował natychmiastowej pomocy, a my, choć odrobiny oddechu. Nasze życie było w tym czasie wywrócone do góry nogami.
Rafał: W tzw. międzyczasie całkowicie przestał chodzić do szkoły. Ani razu w niej nie był. Niby wychodził z domu, ale nie docierał do placówki. Raz była nawet sytuacja, że go odwiozłem i chwilę siedziałem w aucie przed szkołą, rozmawiając przez telefon. Nagle patrzę, a Igor ucieka ze szkoły.
Rafał: Policja znalazła w jego pokoju dobrze schowane liczne leki i inne substancje. Stało się jasne, dlaczego cały czas tak strzeże dostępu do swojego pokoju.
Monika: Igor pilnował tego łóżka jak swojego gniazda. Gdy wchodziliśmy do jego pokoju, od razu słyszeliśmy, co mamy zrobić, czyli — nazwijmy to delikatnie — wyjść.
Monika: Mnie brakowało cierpliwości. Często krzyczałam, złościłam się. Bardzo chciałam, by szkoła przestała się na niego tylko skarżyć i myślałam, że konieczna zmiana ma zaistnieć jedynie w Igorze, a nie również w podejściu prezentowanym przez jego nauczycieli. Gdybyśmy znali diagnozę wcześniej i gdyby szkoła ją znała, to jest nadzieja, że potrafiliby lepiej podejść do Igora i podobnych mu dzieci. Tu standardowe metody naprawdę słabo działają, jeśli wręcz nie na odwrót. Szkoła była jedną wielką porażką: Igora, jego nauczycieli i naszą. Często myślę, że ta wiedza, którą mimo licznych i długich wcześniejszych poszukiwań uzyskaliśmy tak późno, uratowałaby wiele sytuacji poprzez lepsze zrozumienie Igora i przyjęcie przez nas wszystkich odpowiedniego podejścia. Bardzo mi przykro, gdy myślę, że tak się jednak nie stało, i że przez lata działaliśmy po omacku, a Igor szedł przez swoje młode życie z przeświadczeniem, że te niepowodzenia są głównie za jego przyczyną. Nietrudno się domyślić, że i sposoby radzenia sobie, jakie w tym czasie podejmował, były równie beznadziejne i nieefektywne, żeby nie rzec — brzemienne w skutkach. Nie doszłoby też może do takiego tragicznego rozwoju wydarzeń. Staramy się teraz to wszyscy wspólnie przepracować i wierzymy, że się nam uda.
Rafał: Obydwoje się złościliśmy. Być może wynikało to też z tego, że on się słabo uczy przez doświadczenie. Gdyśmy od początku wiedzieli, że to FAS, to nasze wspólne życie byłoby znacznie łatwiejsze. Szczególnie emocjonalnie. I to dla całej naszej trójki.